czwartek, 10 marca 2016

Józef Kaingba w mojej pamięci

To ostatni post i ostatnie zdjęcie tego bloga - w tej formie nie mam już nic więcej do dodania. Zdjęcie wykonał mój mąż, Lech Dymarski, w maju lub czerwcu 1988 roku. Wyjeżdżałam wtedy na trzy lata do Szwecji, aby objąć stanowisko lektorki języka polskiego na uniwersytetach w Uppsali i w Sztokholmie. Poszłam się pożegnać z Dziadkiem, mając poczucie, że być może będzie to moje ostatnie z nim spotkanie. I rzeczywiście było. Emerytowany ksiądz Kaingba od 1979 roku mieszkał razem z panią Łepkowską na poznańskim Junikowie, mając status rezydenta w tamtejszej parafii św. Jadwigi Śląskiej. Zajmowali dwa pokoje w domu przy ulicy Łubinowej należącym do rodziny pani Janiny. Przedtem, w latach 1961-1979, był proboszczem w Siemianicach koło Kępna i tamtejsi parafianie dobrze go pamiętają lub znają go z opowiadań. Zmarł 29 września 1988 roku.
W mojej pamięci zapisało się parę szczegółów związanych z Jego osobą. Na przykład zaskakująco mocny uścisk (przy tak drobnej posturze), którym mnie obejmował, gdyśmy się witali i żegnali. Albo sposób mówienia; choć polszczyzna była Dziadka mową ojczystą, to jego aparat głosowy jakby do końca się do niej nie przystosował, co przejawiało się w osobliwym zmiękczaniu przezeń niektórych spółgłosek (jako polonistka powinnam pewnie w tym miejscu użyć terminu palatalizacja...). Kiedy odwiedzał nas podczas świąt Bożego Narodzenia, moja Mama specjalnie dla niego odkładała solone śledzie, takie "prosto z beczki", bez żadnych dodatków - mnie się w tej postaci wydawały niejadalne. Znałam Go tylko "od święta" - na przykład razem z Helą byli w Wałbrzychu z okazji mojej pierwszej Komunii. Podarował mi wtedy złoty owalny medalionik z Matką Boską Ostrobramską. Nigdy nie udało mi się z Nim porozmawiać o naszym pokrewieństwie i to, że teraz mogę o Nim mówić i pisać "mój Dziadek", jest dla mnie pewną rekompensatą.
Bardzo dziękuję wszystkim, którzy towarzyszyli mi podczas powstawania tego bloga. Zamykając go, nie kończę oczywiście mojej rodzinnej opowieści. Przybierze ona teraz inną, może bardziej osobistą formę, więcej uwagi będę mogła też poświęcić istotnym kontekstom historycznym. Gdy powstanie w całości i zostanie opublikowana - wrócę na chwilę do tego bloga i o tym zawiadomię.

sobota, 5 marca 2016

Hela i ja

Niewiele już mi pozostało do napisania w tym blogu. Gdy w roku 1965 Hela nagle zmarła na zawał serca, byłam piątoklasistką i bardzo odczułam tę stratę. Spędzałam z nią oraz z Klarą mnóstwo czasu, ale Klara była tylko niespecjalnie atrakcyjnym dodatkiem do naszych wspólnych zabaw. 
Zawsze myślałam, że z nich dwóch to Hela była tą słabszą i zdominowaną. Ciotka Klara pracowała, miała własne środowisko zawodowe, a Hela była kimś w rodzaju house wife. Ale ze wspomnień osób, które je znały, wynika, że było wręcz przeciwnie - to Klara pozostawała emocjonalnie uzależniona od Heli, życiowo niezaradna i w pewnym sensie po jej śmierci owdowiała. Ich życie towarzyskie toczyło się w kręgu osób dość nielicznych, ale bardzo sobie bliskich. Ja latem wyjeżdżałam z nimi na miesiąc na wakacje, najczęściej nad morze - dzięki temu moi Rodzice mieli urlop tylko dla siebie - a w ciągu roku posyłano mnie do nich raz po raz na parę dni. Czasem spotykałam u nich Wujka Kaingbę, który wskutek tego stał się dla mnie postacią najzupełniej swojską i oczywistą. W ogóle nie dostrzegałam jego inności, wiedziałam za to, że zawsze będzie miał dla mnie jakiś upominek. Hela i Klara odkładały dla niego przeczytane numery "Przekroju", które albo odbierał osobiście, albo robiło się z nich paczkę i wysyłało pocztą, zwykle z jakimiś drobiazgami, np. ciepłą bielizną. 
Swoim zwyczajem Hela założyła dla mnie album fotograficzny i pilnie dokumentowała moje dzieciństwo, za co jestem jej bardzo wdzięczna. Na tym zdjęciu widać, że nie odziedziczyłam po niej talentu do pozowania - wprawdzie włożyła sporo wysiłku, by wyszło efektownie (zasłona w modernistyczny wzór, pęk forsycji, rączka przytrzymująca rąbek spódniczki), ale i tak wyglądam jak sierotka...



wtorek, 1 marca 2016

A tymczasem w Poznaniu...

Podczas wojny Helena i Józef stracili ze sobą kontakt i nie wiem, kiedy go odzyskali, ale w latach powojennych ich relacja przybrała zupełnie inny charakter, powiedziałabym, że rodzinno-przyjacielski. Dziadek w miarę swoich skromnych możliwości dokładał się do kosztów kształcenia mojego Ojca, który tymczasem skończył szkołę średnią, zdał maturę i rozpoczął studia medyczne na Uniwersytecie Poznańskim (uczelnia dopiero w 1955 roku zmieniła nazwę na Uniwersytet im. Adama Mickiewicza).


Zajęcia odbywał Ojciec w tym samym gmachu Collegium Maius (pierwotnie zbudowanym dla pruskiej Komisji Kolonizacyjnej, czyli osławionej Hakaty), w którym ja teraz mam swój gabinet. 

Na tym niesamowitym zdjęciu widać Ojca, jak na ćwiczeniach w prosektorium razem z koleżanką ze studiów preparuje ludzkie ciało. Podobno były to zwłoki osławionego Gauleitera Greisera, które po jego egzekucji przekazano do użytku Wydziału Medycznego, ale nie mam możliwości, by tę informację (pochodzącą od Ojca) zweryfikować. Chyba żeby się przyjrzeć rysom twarzy...





Moja Mama, Eugenia Biała, po wojnie skończyła Technikum Drobiarskie. Życiowe drogi Rodziców skrzyżowały się, jak już miałam okazję wspomnieć, w poznańskim klubie YMCA, znanym z doskonałych potańcówek i z tego, że grywał w nim Krzysztof Komeda. Zbyszek Kraskowski - zwany Bibą - świetnie tańczył rock-and-rolla oraz "z przytulanką", co zapewniało mu powodzenie wśród dziewczyn, choć nie należał do typu podrywaczy. Śpiewał też w chórze rewelersów Zielone Koniczynki.
6 kwietnia 1953 roku odbył się ślub Zbigniewa Kraskowskiego z Eugenią Białą, a po 11 miesiącach (62 lata temu, co do dnia...) przyszłam na świat ja. Ojciec właśnie kończył studia, a że mieszkali kątem u rodziców Mamy, chętnie skorzystał z oferty pracy w Wałbrzychu, dokąd przeprowadziliśmy się jesienią 1954 roku. Tam odbyłam edukację szkolną, pozawierałam przyjaźnie, które trwają do dziś, i związałam się uczuciowo z tym dziwnym miastem, mającym dzięki współczesnej prozie (Tokarczuk, Tryzna, Bator, Oryszyn) swoje 5 minut sławy w dziejach polskiej literatury. W 1972 roku zdałam maturę i podjęłam studia na poznańskiej polonistyce, ale do dziś czuję się wałbrzyszanką. Rodzice mieszkali tam do śmierci Ojca w 2004 roku.