poniedziałek, 28 grudnia 2015

Wiżnica, relacja trzecia

Następny materiał, który znalazłam dzięki kwerendzie w zasobach cyfrowych (Wielkopolska Biblioteka Cyfrowa), pochodzi z gazety “Orędownik. Ilustrowane pismo narodowe i katolickie” nr 160/1934 i jest dość obszerny. Nie został opatrzony nazwiskiem autora, ale co ciekawe, ksiądz Kaing-Ba występuje tu jako “ja” mówiące w pierwszej osobie. Przytaczam ten artykuł w całości, zachowując pisownię i osobliwy układ typograficzny:

Dziwnie układają się ludzkie losy
Porwane dziecko wieśniaka chińskiego polskim kapłanem
Ciekawe koleje wykradzionego przez Rosjanina Chińczyka

U stóp lesistych bukowińskich Karpat leży małe miasteczko Wyżnica. Można się dostać do niego z Czerniowec po czterogodzinnej jeździe koleją. W tej to miejscowości zjawił się ostatnio
nowy obywatel
i działacz, człowiek, którego kolebka stała w dalekiej Mandżurii.
            Stroma ścieżka wiedzie do rzymsko-katolickiej plebanji, stojącej obok kościoła okolonego

sędziwymi drzewami.

            Pukamy do drzwi samotnego domu. Otwiera nam młody, bardzo żywy człowiek o wybitnie mongolskiej twarzy. Czarne brwi, ciemno-żółty odcień skóry, płaski nos,

wystające kości policzkowe

i kruczo-czarne włosy…
            To proboszcz

Kaing-Ba

jedyny mieszkaniec tego samotnego domu.
            W skromnych, prostych słowach opowiada nam o tem, jakto z pod Mukdenu przybył do Europy, jakto los go wyniósł na to stanowisko, jakie piastuje. W roku 1905, w czasie

wojny japońsko-rosyjskiej

bawił w Mukdenie. Jak daleko sięgnąć mogę pamięcią – mówił ks. proboszcz – stał nasz dom daleko na przedmieściu. Ojciec mój był rolnikiem. Przez cały rok stał u nas na kwaterze

oficer rosyjski

mieszkający z żoną. Jednego dnia wyjechał on do Rosji, opuścił wraz z żoną nasz dom, udając się na odległy dworzec kolejowy. Jako trzyletnie dziecko bawiłem się wtedy

na ulicy,

gdy wtem przywołał mnie do siebie jakiś żołnierz, wziął mnie na ręce i mimo mego

oporu poniósł mnie na dworzec,

gdzie czekał juz na mnie nasz były lokator, oficer rosyjski. Zwał się on Bilajewicz… Zabrano mnie do

pociągu.

Jechaliśmy kilka godzin, aż przybyliśmy do małego miasteczka. Był to Mohylew nad Dniestrem.
            Blisko trzy lata przebywałem w domu

rosyjskiego oficera,

który był bezdzietny. Bardzo często pytałem mego opiekuna i jego żonę czy kiedykolwiek wrócę do moich rodzeństwa. Nie dawano mi nigdy żadnej odpowiedzi.
Dopiero kiedy dorosłem, dowiedziałem się o właściwym celu mego porwania. Oficer chciał mieć

chińskie dziecko

w domu jako pewnego rodzaju osobliwość, jako

egzotyk…

Rozumie pan, przecież w Europie bardzo często bogaci ludzie trzymali jako osobliwości

dzieci murzyńskie…

            O moich rodzicach i rodzeństwie do dzisiejszego dnia nie mam najmniejszej wiadomości. Prawdopodobnie uważają mnie za zaginionego albo zmarłego.
            Po trzech latach musiał oficer Bilajewicz wyruszyć

na manewry

i oddał mnie po opiekę swemu bratu inżynierowi w Kamieńcu Podolskim.
            W tym domu bywał

książę Ghika,

pochodzący z Bessarabji. Żona księcia była Polką.
            Za radą proboszcza ks. dr. Mańkowskiego, późniejszego

biskupa,

oddała mnie księżna do polskiego internatu do Krakowa. Kiedy miałem lat dziesięć,

przyjąłem chrzest katolicki

i dostałem imię Józef.
            Poza językiem polskim, który był wykładowym w szkołach, uczyłem się języka niemieckiego, francuskiego i angielskiego.

Zapomniałem zupełnie mojej ojczystej mowy.

            W Krakowie w studjum teologicznem O.O. Misjonarzy skończyłem

wydział teologiczny

i dostałem

święcenia kapłańskie.

Jestem obywatelem polskim. Kościół rzymsko-katolicki przeznaczył mnie tu na placówkę, jako proboszcza.
            Ksiądz proboszcz Kaing-Ba odsuwa szufladę biurka, wyciąga dokument, w którym poselstwo chińskie w Petersburgu, na podstawie zeznań oficera Bilajewicza stwierdza, że Kaing-Ba

pochodzi z Mukdenu

i jest dzieckiem tamtejszego wieśniaka.
            Mieszka tu w samotnym domu przy starym kościele młody ksiądz

Chińczyk,

nieznający swej rodziny, nieznający już dziś swej mowy ojczystej, w pracy duszpasterskiej

znajduje ukojenie

po stracie dalekiej ojczyzny, którą w godzinach samotnych wspomina

jako sen…




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz