wtorek, 23 lutego 2016

Wojenne przypadki ks. Kaingby: fikcje i fakty. Pani Janina.

W narracji Teresy Likon opublikowanej w "Gościu Niedzielnym" (zob. post z dnia 31 stycznia 2015) pojawia się m.in. taki fragment:
Wybucha wojna. Gdy w czasie jednego z kazań młodziutki ksiądz wspomina o Polsce, do jego domu wpadają gestapowcy. I choć Japonia, jako państwo Osi, jest sprzymierzeńcem Niemiec, ksiądz zostaje aresztowany jako szpieg międzynarodowy. I tak skończyło się szczęśliwie: gestapo nie wpadło na trop kryjówki mieszczącej się za jego piecem. Ocalały radio i broń pozostałe po klęsce wrześniowej. Ksiądz Józef trafia do więzień w Kozienicach, Pionkach i Radomiu. Wychodzi na wolność i ucieka do Warszawy. Dorabia jako zegarmistrz. W czasie Powstania Warszawskiego dom, w którym mieszka, zostaje doszczętnie zrujnowany. Po kilku dniach spod zgliszcz wychodzi jeden człowiek: Józef Kaing-Ba. Na rękach niesie ranną kobietę. Janina Łepkowska zawdzięcza mu ocalenie.
Na temat aresztowania ks. Kaingby przez gestapo i jego pobytu w niemieckich więzieniach wiem niewiele. W miesiącach poprzedzających wybuch wojny sprawował on funkcję kapelana w szpitalu miejskim w Kozienicach, o czym doniósł mi pan Krzysztof Zając, przesyłając również zdjęcie Kaingby z personelem tej placówki.

Aresztowanie Dziadka nastąpiło najpewniej pod koniec września 1939 roku, a zwolnienie - z niemieckiego więzienia w Radomiu, dokąd trafił po wielomiesięcznym pobycie w areszcie kozienieckim i w obozie pracy w Pionkach - jesienią roku następnego, co potwierdza przesłany mi z radomskiego archiwum arkusz więźnia.
Istotna informacja zawarta w opowieści Teresy dotyczy natomiast spotkania Dziadka z panią Janiną Łepkowską. Od osób z jej rodziny usłyszałam taką wersję, że dom na Saskiej Kępie, w którego piwnicy schronili się oni wraz z innymi mieszkańcami w czasie powstania, został istotnie zniszczony, a piwnica zasypana. Szczęśliwym trafem ks. Kaingba przebywał w tym czasie na zewnątrz i mógł sprowadzić pomoc. Po odkopaniu gruzów okazało się, że przeżyła tylko ranna pani Janina.
Od tej pory aż do śmierci mojego Dziadka byli już zawsze razem. O pani Janinie wiem niewiele, ale mam nadzieję pozyskać więcej szczegółowych informacji, gdyż jej miejsce w biografii Józefa Kaingby jest bardzo ważne. Szlachetnie urodzona, blisko skoligacona z wielkopolską rodziną Śmigielskich, przez kilkadziesiąt powojennych lat u boku ks. Kaingby pełniła rolę gospodyni, otaczając go troskliwą opieką. Ich związek nie miał w sobie nic z romansu, był za to głęboką przyjaźnią dwojga ludzi połączonych wspólnotą trudnych doświadczeń i codziennej egzystencji.
U mnie w domu mówiło się o pani Łepkowskiej per "Pani", a do mojego Ojca i do mnie odnosiła się ona bardzo życzliwie. Dla jej rodziny mój Dziadek był "wujciem Józiem". Z wojennej zawieruchy ksiądz Kaingba wyłania się więc już jako ktoś zupełnie inny od romantycznego, pełnego fantazji kochanka mojej babci Heli - stateczny duszpasterz, proboszcz w małych wielkopolskich parafiach, oryginalny z wyglądu (mawiano o nim np. "Chińczyk z Siemianic"), ale swojski w obejściu i przez to ogromnie lubiany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz