sobota, 30 stycznia 2016

Co się właściwie zdarzyło w Wiżnicy?

Od wczoraj w moich usiłowaniach odtworzenia historii związku Heleny Kraskowskiej i Józefa Kaingby nastąpił zaskakujący zwrot, który zawdzięczam Jerzemu Danielewiczowi. Jak już pisałam, poprosiłam go o konsultację translatorską w sprawie Testimonium Copulationis, który to dokument jest mi znany od półtora roku i którego istoty nie mogłam do końca pojąć; kluczowe wszakże było dla mnie słowo copulationis. Niejako "roboczo" interpretowałam go jako świadectwo wyznania grzechu (może w ramach spowiedzi?) księdza Kaingby (tym bardziej, że znajduje się on w Archiwum Zgromadzenia Misjonarzy św. Wincentego a Paulo) - zakładając, że zajmę się nim w stosownym momencie mojego dochodzenia. 
Wstępny przekład profesora Danielewicza (sprzed dwóch czy trzech dni) w zasadzie potwierdzał moją hipotezę. Jednak przeczytawszy wczoraj mój poprzedni wpis - ten dotyczący właśnie Testimonium - Profesor skontaktował się ze mną w trybie pilnym, by skorygować swoją pierwotną interpretację, również zasugerowaną wieloznacznością słowa copulationis i całym kontekstem sytuacyjnym. Teraz, po dokładniejszym wejrzeniu w treść Testimonium i sprawdzeniu tekstu rumuńskiego (Certificat de cununie), stwierdził, że w istocie jest to wypis z księgi ślubów parafii rzymsko-katolickiej w Wiżnicy (tej, w której proboszczem był mój Dziadek!), poświadczający ZAWARCIE ZWIĄZKU MAŁŻEŃSKIEGO przez Józefa Kaingbę i Helenę Kraskowską w Wiżnicy, w dniu 18 sierpnia 1932 roku, w obecności świadków (jeśli dobrze odcyfrowujemy nazwiska): Oresta Tuschinskiego i Hieronima Poftiese (?), uwierzytelniony przez O. Hackmanna 20 sierpnia tegoż roku. Dokument opatrzony jest okrągłą pieczęcią parafii (Officul Parohial Rom. Catol. Vijniţa).
I co ja, nieszczęsna dociekliwa wnuczka Józefa i Heleny, mam o tym myśleć? Józef Kaingba do końca życia pozostał księdzem. Nigdy, przenigdy w przekazach rodzinnych nie pojawiło się nic, co miałoby jakikolwiek związek z tym Testimonium; może tylko mówiło się, że Dziadek właściwie nie miał ochoty na kapłaństwo, a jedynie tak się ułożyły okoliczności jego życia. "Wykierowano go na księdza" - taką formułę raz czy drugi usłyszałam bodaj od ciotki Klary. Na pewno w drugiej połowie życia, tej powojennej, nie tylko z losem swoim się pogodził, ale wręcz traktował go w kategoriach powołania. Ale w latach 1928-1939 był młodym, zakochanym mężczyzną!
Mam pewne hipotezy co do tego, skąd się wzięło owo Testimonium, ale zanim ich nie zweryfikuję, nie będę w tym blogu więcej pisać na ten temat.
Jako ilustrację do tego posta wybieram takie oto przedziwne zdjęcie, także z czasów wiżnickich. Hela i trzy inne młode dziewczyny są tu starannie upozowane tak, by tworzyły symetryczną kompozycję i zarazem perspektywę, która zbiega się w lustrze. A w tym lustrze odbija się sylwetka Józefa Kaingby. 

piątek, 29 stycznia 2016

Testimonium copulationis

Przebieranki przebierankami, ale Hela przede wszystkim ceniła sobie klasyczną, prostą elegancję i wiele zdjęć to potwierdza. Mogłabym jeszcze kilka kolejnych postów zapełniać jej wizerunkami, ale ma to być blog poświęcony nie mojej Babci, tylko mojemu Dziadkowi, więc na tym kończę prezentację jej różnych wcieleń i kreacji. 
Nasuwa się natomiast pytanie, w jakiej właściwie roli występowała Hela w Wiżnicy. O tym, że Kościół wiedział o wciąż trwającym jej romansie z kłopotliwym księdzem azjatyckiego pochodzenia, świadczy wspomniane w jednym z wcześniejszych postów ("W Archiwum Zgromadzenia Księży Misjonarzy") Testimonium Copulationis, przechowywane w krakowskiej teczce osobowej księdza Kaingby. Gdy zjawiłam się w Archiwum, jedno z pierwszych pytań zadanych mi przez tamtejszego Księdza Dyrektora dotyczyło moich powiązań z wymienioną tam z nazwiska Heleną Kraskowską. Informacja, że jestem wnuczką jej i Kaingby, nie zrobiła większego wrażenia na Księdzu, a nawet jakby wytworzyła między nami pewną zażyłość, którą zachęcona, zamierzam jeszcze parę razy pojawić się na Stradomskiej.
Dokument jest dwujęzyczny, po rumuńsku i po łacinie, sporządzono go na przeznaczonym specjalnie do takich celów formularzu (co samo w sobie daje do myślenia) i w zasadzie nawet osoba nieznająca - jak ja - łaciny nie powinna mieć problemów z jego zrozumieniem. Ponieważ jednak dotyczy kwestii nader istotnej dla opowiadanej tu historii, o jego przełożenie poprosiłam filologa klasycznego. Oto więc zasadniczy fragment owego Testimonium w tłumaczeniu na język polski: 

Świadectwo kopulacji / Stwierdzenie odbycia stosunku płciowego  
W księdze zaślubionych parafii rzym.-kat. Vijniţa tom IV 
strona 283

znajdują się następujące dane:

W roku tysięcznym dziewięćsetnym trzydziestym drugim

tj. 1932 w dniu 18 sierpnia mieli stosunek płciowy w Vijniţa

[tu znajdują się w równoległych rubrykach dane osobowe Józefa Kaingby i Heleny Kraskowskiej] 
 
(Sporządzone) przez O. Hackmanna
Na uwiarygodnienia powyższego niniejsze pismo poświadczające, obwarowane pieczęcią Kościoła, własną ręką podpisuję. 
Vijniţa w (dniu) 20 sierpnia 1932 

Jak rozumieć sens tego Testimonium? Czemu miało ono służyć? Jeśli to rodzaj donosu na księdza, który nie dochowuje celibatu, to dlaczego zostało zapisane w "księdze zaślubionych"? Dlaczego nazwiska Kaingby i Heleny znalazły się w rubrykach zatytułowanych "Sponsus" (narzeczony) i "Sponsa" (narzeczona)? Mam nadzieję, że niebawem znajdę odpowiedzi na te pytania, muszę je tylko zadać właściwym osobom. W każdym razie wśród wiżnickich Polaków Hela i Józef czuli się zupełnie swobodnie i nie skrywali swej zażyłości, a niektóre z tych znajomości czy wręcz przyjaźni dotrwały do czasów powojennych.

czwartek, 28 stycznia 2016

Przebieranki Heli











Na tym zdjęciu Hela wygląda trochę jak Madame Butterfly, czyż nie?




















A tu z kolei Hela Wamp...






















...i znów gejsza...























...a dla odmiany zawadiacka chłopczyca; to co ma na głowie nazywało się ponoć "amerykanka" i było noszone przez obie płcie.











I jeszcze jedna męska stylizacja Heli. Na wielu zdjęciach z Wiżnicy panie noszą spodnie, często pumpy, jak ta wysoka uśmiechnięta dziewczyna w ciemnym żakiecie. Miało to związek z aktywnym trybem tamtejszego życia: dużo pieszych wycieczek, gry i zabawy na świeżym powietrzu.
Pumpy były również ulubionym elementem garderoby księdza Kaingby, gdy nie miał na sobie sutanny. Ubierał się w nie także po wojnie.




środa, 27 stycznia 2016

Hela i jej kreacje

Mam mnóstwo zdjęć z lat 30., na których jest Hela w różnych swoich kreacjach - często sama, starannie upozowana we wnętrzu lub w scenerii naturalnej, ale jeszcze częściej są to zdjęcia grupowe, przedstawiające wciąż te same osoby, zwykle rozbawione, w nastroju piknikowym, na wycieczce górskiej czy nad rzeką. Niektóre na odwrocie są opisane ręką Dziadka - Vijniţa, rok (1934, 1935, 1936, 1938), jakieś imiona, czasem żartobliwy komentarz. Na przykład:




"Wyścigi"
(Hela pierwsza z lewej)








Mnie jednak najbardziej interesują te, na których jest wyłącznie Hela. Nie tylko ze względu na nią i na mój stosunek do niej, ale również dlatego, że robił je Dziadek - z miłością, adoracją i czułością. 




Nie da się powiedzieć, że Hela była jakoś szczególnie piękna, choć na tle swoich dwóch ewidentnie nieładnych sióstr zdecydowanie się wyróżniała. Ale miała mnóstwo wdzięku, poruszała się z gracją i umiała pozować do zdjęć, a to niemała sztuka.

Tu jest ubrana we własnoręcznie wyhaftowaną bluzkę, a we włosach ma ulubioną spinkę. Huculski folklor bardzo zainspirował jej talent hafciarski - podobnymi bluzkami obdarowała też Klarę i Trudę, ale na nich tak ładnie one nie wyglądały.













Z cyklu zdjęć "Hela na ludowo" wybieram jeszcze to w ogródku przy płocie, w innej bluzce ozdobionej wspaniałym haftem i w równie efektownej spódnicy. Babcia spogląda na swojego fotografa zalotnie, z charakterystycznym półuśmiechem - na żadnym ze zdjęć nie widać jej szeroko roześmianej.














I ostatnie (na dziś) zdjęcie Heleny-Hucułki, tym razem we wnętrzu, z tą samą spinką we włosach i niezmiennym półuśmiechem.

Wiem, strasznie sentymentalne są te moje komentarze, ale oglądanie tych zdjęć zawsze mnie tak nastraja. 

W następnych postach będą inne, już nie ludowe kreacje Heleny - specjalnie dla moich Drogich Koleżanek.

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Rumunia, idylla huculska

Związek księdza Kaingby ze Zgromadzeniem Misjonarzy św. Wincentego a Paulo bynajmniej nie wygasł z chwilą formalnego zwolnienia go ze ślubów misyjnych. Marzenie o wyjeździe na daleką, egzotyczną misję zapewne od młodych lat mu towarzyszyło, lecz zamiast do Ameryki Południowej czy Chin (czy miał nadzieję odnaleźć tam swą rodzinę?) został skierowany do Rumunii, a właściwie tuż za granicę polsko-rumuńską (zob. post "Wiżnica, relacja pierwsza").
Spędził tam prawie całe lata trzydzieste jako proboszcz parafii rzymsko-katolickiej w Wiżnicy. Pod koniec października 1938 roku biskup diecezji Jassy wystawił mu zaświadczenie takiej mniej więcej treści:
Niżej podpisany biskup Jass poświadcza, że wielebny ksiądz Józef Kaing-Ba z Polski pracował przez 7 lat w parafii Vijnita administrowanej przez moją diecezję i teraz chce odejść z diecezji do Polski; wystawiam to świadectwo, które zwalnia go od ekskomuniki, obmowy lub zawieszenia, by mógł celebrować Mszę świętą.
Nie wiem, czy tekst powyższy to jakaś ustalona formuła przyjęta w kościelnych procedurach, czy też zredagowany został na potrzeby tego konkretnego przypadku. Wbrew temu, co wypisywali autorzy relacji, które przytaczałam w trzech kolejnych postach z Wiżnicą w tytule (z grudnia 2015), mój Dziadek wcale nie pędził tam samotnego żywota. Przeciwnie, zarówno fotografie z tego okresu, jak i pewne świadectwa pisane wskazują, że towarzystwa mu nie brakowało. Hela odwiedzała go regularnie i teraz przez kilka kolejnych dni będę tu przywoływać różne pamiątki tych wizyt. Dziś kartka pocztowa, jaką wysłała do swojej siostry Trudy 4 grudnia 1934 roku.
Podpis na pocztówce głosi: "Idylla huculska nad Czarnym Czeremoszem". A oto, co pisze Hela:

Kochana Truda!
Jestem obecnie w Kosowie i pozostanę do piątku. Paczkę wysłaliśmy z Kut. Jeżeli chcesz zrobić przyjemność J. i ponieważ karty są bardzo drogie możesz mu przysłać małą paczkę i włożyć jedną serwulatkę i te cukierki miętowe które miałam na podróż. J. nie wie, że do Ciebie piszę, a to na święta najwięcej sobie życzył i byłaby to przyjemna niespodzianka. Czy Twoja suknia już uszyta? Bo moje tu się szyją, ta czarna jedwabna i jedna wełniana niebieska. My jeszcze przed świętami wyślemy paczkę. 
Napisz znów długi list. Całuję i pozdrawiam Wszystkich w domu
                                       Hela
Serdeczne pozdrowienia dla Panny Zosi i Halinki.
Takich kartek musiało być więcej, ale zachowała się tylko jedna. Jej treść, choć tak banalna, wiele mi mówi o ówczesnym życiu mojej Babci: o tym, że związek z księdzem Kaingbą stał się dla niej i dla jej bliskich czymś najnormalniejszym w świecie, że codzienność w Wiżnicy niewiele się różniła od codzienności w Poznaniu czy w Bydgoszczy, że oboje z Dziadkiem lubili miętówki, a on poza tym - serwulatkę. (Co do serwulatki, a konkretnie "serwulatki z chabaniny", to ze Słowniczka bydgoskiego https://bydgostiana.wordpress.com/slowniczek-bydgoski/ dowiedziałam się, iż jest to sucha kiełbasa z koniny).
No i te suknie, nieustanny przedmiot zainteresowania i troski Heli! Kilka z nich postaram się tu niebawem pokazać.


sobota, 23 stycznia 2016

Dom na Dębcu

Ten dom na Dębcu, w którym zamieszkały Anastazja, Klara, Truda i Hela z synkiem, był wówczas nowiutki - w trójkątnym frontoniku pod dachem widnieje rok budowy: 1930. Dziś stoi przy ulicy Opolskiej, wówczas była to ulica Świerczewska. Zajmowany przez nie lokal na drugim piętrze musiały dzielić z jeszcze jedną rodziną, ale stosunki sąsiedzkie w całej kamienicy były bardzo przyjazne, do tego stopnia, że gdy na początku lat 60. Klara i Hela przeprowadziły się na wildecką ulicę Kosińskiego (znów jeden duży pokój, wspólna kuchnia i łazienka), to owa rodzina przeprowadziła się razem z nimi. Na sporym podwórku toczyło się życie towarzyskie, a pobliska Dębina była celem spacerów.
Nie wiem dokładnie, co porabiał mój Dziadek zaraz po opuszczeniu Raczkowa.  Podobno, tak jak w Bydgoszczy, odbyło się to w aurze skandalu. Podobno - tak głosi rodzinna plotka - czas jakiś ukrywał się "w cywilu" właśnie tu na Dębcu, gdzie, znów podobno, odnaleźli go jacyś księża-wysłannicy i, jak wynika z listu ks. Leńki, sprowadzili na łono Kościoła. Jeśli to prawda, był to jedyny okres, który Hela, on i ich syn spędzili razem. Moje własne dzieciństwo jest silnie związane z tą kamienicą, z jej mieszkańcami, ze stacją kolejową Poznań-Dębiec, z cmentarzem Bożego Ciała na ulicy Bluszczowej, gdzie wtedy pochowana była tylko prababcia Anastazja, a teraz w tym samym grobie spoczywają jeszcze Hela, mój Ojciec i moja Mama. Tak jak Ojciec w czasach swego dzieciństwa, ja też chodziłam z Helą i Klarą do Dębiny, tak jak on bawiłam się na podwórku pod dużym drzewem o rozdwojonym pniu, sypiałam na tych samych żelaznych łóżkach z mosiężnymi gałkami (dziś stoją w naszym wiejskim domku letnim), przy tej samej dębowej szafie i szyfonierce. Gdy piszę te słowa, mam nad głową ścienny drewniany zegar z wahadłem, którego głośne tykanie i wybijanie godzin odmierzało tam czas. Niestety już nie chodzi.

piątek, 22 stycznia 2016

Dziś Dzień Dziadka...

...ale dla mnie właściwie cały rok 2016 będzie Rokiem Babci i Dziadka.
Ponieważ jednak staram się opowiadać tę historię w miarę chronologicznie, to teraz przyszedł czas na kolejny list do Najczcigodniejszego Księdza Wizytatora zachowany w Archiwum Zgromadzenia Misjonarzy w Krakowie. 
Autorem jego był - o ile dobrze odcyfrowuję podpis - ksiądz Józef Leńko, datowany zaś jest w Poznaniu, dnia 21 grudnia 1930 roku i zaczyna się od "najszczerszych życzeń zdrowia wszelkich pomyślności i obfitego błogosławieństwa Bożego", zasyłanych z okazji nadchodzącego Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Reszta to krótkie doniesienia o różnych aktualnych sprawach, wśród których jest i wątek ks. Kaingby (tu po raz pierwszy i jak dotąd jedyny w znanych mi źródłach międzywojennych nazwisko Dziadka pisane jest łącznie; taka pisownia przyjmie się w Polsce Ludowej):
Ks. Wizytator pozwoli, że doniosę pokrótce o losach Ks. Kaingby, którego Ks. Biskup Laubitz zasuspendował. Na jego probostwie doszło do powiększenia społeczeństwa [podkr. moje - EK]. Jedni posądzali, że to on był powodem. Doniosło się to do Biskupa. Inni zaś twierdzą, że Ks. Kaingba stał się tylko ofiarą swojej nieostrożności, przyjmując na gospodynię matkę z córkami, złego życia, o czem nie wiedział.
Finezja tej frazy - "doszło do powiększenia społeczeństwa" - musi budzić podziw dla językowej inwencji nadawcy listu, chyba że był to przyjęty w kręgach kościelnych eufemizm informujący o narodzinach nieślubnego księżowskiego dziecka. Pomówienie Anastazji i jej córek o to, że były one "złego życia", to zwykła niegodziwość podyktowana chęcią wybielenia osoby duchownej i nie warto się nad nią rozwodzić. Fizyczne podobieństwo między moim Ojcem i moim Dziadkiem było tak ewidentne, że wyparcie się więzów krwi nie wchodziło w grę, nie sądzę zresztą, by Kaingba kiedykolwiek brał to pod uwagę. Każdy, kto widział tych dwóch śniadoskórych mężczyzn razem, musiał się domyślić, co ich łączy.
W kolejnym liście do Wizytatora, z 17 stycznia 1931 roku, ksiądz Leńko zawiadamiał: 
Donoszę Przewielebnemu Ks. Wizytatorowi, że ks. Kaing-Ba [tu pisownia rozłączna - EK] znajduje się na probostwie w Obrzycku u Ks. proboszcza [Pawła - EK] Dziubińskiego. Zajął się nim Ks. [Julian - EK] Wilkans tutejszy dziekan wojskowy. Według opowiadania Ks. Wilkansa wszystko jest obecnie na najlepszej drodze i że nawet Ks. Kaing-Ba oświadczył, że chętnie wróciłby do Zgromadzenia i nawet pojechał do Chin.
Dla zneutralizowania niemiłej (przynajmniej dla mnie) wymowy tych fragmentów, które w dodatku wypadło mi przytaczać w Dniu Dziadka, zamieszczam także zdjęcie Babci Heli z synkiem Zbyszkiem w mundurku zucha - chłopiec ma tu już więc co najmniej 8 lat (do zuchów należały dzieci w przedziale wiekowym 8-11). Nie wiem, jak trafiło ono do krakowskiej teczki z aktami personalnymi Kaingby, ale bardzo się na jego widok ucieszyłam. Dla obojga moich Rodziców harcerstwo stanowiło ważny element ich dzieciństwa i młodości, choć poznali się poza nim, w poznańskim klubie YMCA.

czwartek, 21 stycznia 2016

Mój Ojciec, Eurazjata

Mój Ojciec, Zbigniew Kraskowski, był więc euroazjatyckim mieszańcem, ale w niewielkim stopniu wpłynęło to na Jego poczucie tożsamości. 
Sam raczej nie zastanawiał się nad własnym egzotycznym wyglądem, a w swoim otoczeniu zawsze budził pozytywne uczucia - i jako maluch, i jako dorosły. Ta akceptacja sprawiła, że osobliwe pochodzenie nigdy nie stanowiło dlań problemu, a już na pewno nie było źródłem jakichkolwiek kompleksów.
W historii mojej Babci, mojego Dziadka i mojego Ojca chyba najbardziej podoba mi się to, że nie jest ona traumatyczna. Oczywiście te kilka lat - od zawiązania się romansu i przyjścia na świat dziecka do ustabilizowania sytuacji wszystkich trojga - obfitowało w momenty trudne i dramatyczne. Kiedy myślę, jak mogła się czuć Hela w zaawansowanej ciąży, w trakcie porodu i tuż po nim, w zapadłej wsi, jaką - powiedzmy sobie - do dziś jest Raczkowo, w najokrutniejszym (T.S. Eliot) miesiącu kwietniu, to naprawdę pełna jestem podziwu, że po takich doświadczeniach zachowała w sobie tę ogromną radość życia, którą w niej pamiętam. Na tym zdjęciu, wśród wyhaftowanych własnoręcznie poduszek, wygląda jak każda inna szczęśliwa młoda matka, choć może odrobiny smutku można się w jej twarzy dopatrzyć. Za to Ojciec mój w dzieciństwie smutku nie zaznał ani trochę - sam będąc już dorosłym przyznawał, że prababcia Anastazja - na którą mówił Ma - i jej córki spełniały wszystkie jego zachcianki, w związku z czym niewiele brakowało, by wyrósł na domowego despotę. Ale tak się nie stało, natomiast fakt, że od początku otaczał go taki bujny żeński żywioł, nie tylko wpłynął chyba później na wybór zawodu (ginekolog-położnik), ale także na wyrażane często przekonanie o generalnej wyższości kobiet nad mężczyznami. Ja i On wprost przepadaliśmy za sobą. Zmarł w maju 2004 roku wskutek powikłań po operacji by-passów, przeprowadzonej zresztą przez niedawnego ministra zdrowia.

środa, 20 stycznia 2016

PeWuKa

Ksiądz Kaingba opuścił Bydgoszcz latem 1928 roku i pod koniec października był już w Raczkowie. Hela pozostała w Bydgoszczy. Mój ojciec urodził się 3 kwietnia 1930 roku w Raczkowie. Próbując zrekonstruować logistykę ich spotkań między tymi datami, natrafiłam właściwie tylko na jeden ślad, ale jakże wymowny...
...te oto dwa profile misternie wycięte z czarnego papieru i naklejone na bardzo już dziś pożółkłe kartoniki z napisem "Pamiątka  Powszechnej Wystawy Krajowej. Wykonał F. J. Ostrzecha - Poznań 1929". To niesamowite, jak dokładnie uchwycone w nich zostały rysy Heli i Józefa.
Jest to jedna z najbardziej wzruszających pamiątek, jakie pozostały mi po obojgu - mojej Babci i moim Dziadku. Znalazłam je dość późno, po śmierci mojej Mamy w grudniu 2012 roku, przeglądając najprzeróżniejsze fotografie - dawne i współczesne - zgromadzone bezładnie w dużym pudle i schowane w jej szafie. Większość zdjęć po Helenie zachowała się w dwóch starych albumach, ale niektóre zawieruszyły się w tymże pudle i teraz dopiero oglądam je uważnie, posługując się szkłem powiększającym, bo często są niewielkiego rozmiaru i trudno rozpoznać uwiecznione na nich osoby.
Powszechna Wystawa Krajowa w roku 1929 odbywała się na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich i trwała od 16 maja do 30 września. Zorganizowano ją dla uczczenia dziesięciolecia niepodległości i w tym czasie - tu sięgam do Wikipedii - zwiedziło ją około 4,5 miliona osób. Wśród nich - tych dwoje.
PeWuKa była świetnym pretekstem do zaaranżowania spotkania - zwiedzenie jej było nieomalże patriotycznym obowiązkiem. Myślę jednak, że Heli i Józefowi musiały pomagać jakieś osoby trzecie, może Klara towarzyszyła swojej młodszej siostrze i była wtajemniczona w sekretny plan? Pamiętam, że moja Ciotka i mój Dziadek odnosili się do siebie zawsze z wielką sympatią i z niejaką poufałością - on nazywał ją niemieckim zdrobnieniem "Klarchen", co niezbyt pasowało do jej sporej postury. W ogóle chyba wszystkie Kraskowskie darzyły Kaingbę - bądź co bądź sprawcę ich niemałych kłopotów - serdecznością i ciepłem. 
Hela musiała zajść w ciążę pod koniec czerwca lub na początku lipca 1929 roku. Jakoś dziwnie pewna jestem, że zdarzyło się to podczas wycieczki do Poznania na PeWuKę...

wtorek, 19 stycznia 2016

Buchowscy z Raczkowa

Z Raczkowem związany jest ród Buchowskich, tamtejszych właścicieli ziemskich. Wywodzi się z niego mój uniwersytecki kolega, profesor Michał Buchowski (z Buchowic, herbu Sas), antropolog kultury. Z nim to spotykam się czasem w pociągu EuroCity na trasie Poznań-Rzepin-Poznań, gdyż obojgu nam zdarza się prowadzić zajęcia ze studentami w słubickim Collegium Polonicum. W drodze powrotnej, utrudzeni dydaktycznym wysiłkiem, zasiadamy niekiedy w wagonie Warsu i popijając piwo, gawędzimy o sprawach różnych.
I otóż razu pewnego zdarzyło się, że zaczęłam opowiadać Michałowi o moim Dziadku. Był to okres (mniej więcej półtora roku temu), kiedy po swoich sześćdziesiątych urodzinach doszłam do wniosku, że "kto, jeśli nie ja, kiedy, jeśli nie teraz" ma spisać historię Józefa Kaingby i Heleny Kraskowskiej, więc póki co próbowałam swych sił w narracji ustnej. Michał słuchał z uwagą, aż nagle rzekł: - Słuchaj, a czy ten twój dziadek nie był przypadkiem księdzem w Raczkowie?
Od słowa do słowa okazało się, że mój kolega z rodzinnych przekazów znał opowieść o księdzu Chińczyku z Raczkowa, który uwiódł służącą i miał z nią dziecko, skutkiem czego musiał opuścić parafię. Hela oczywiście żadną służącą nie była, choć - jak już wspominałam - jej matka Anastazja prawdopodobnie przez krótki czas pracowała jako gospodyni księdza Kaingby. Bardzo uradowani tą koincydencją postanowiliśmy z Michałem przy okazji wybrać się  razem do Raczkowa (jego rodzina ma tam okazały grobowiec), ale na razie tego planu jeszcze nie zrealizowaliśmy.
I tyle tylko w tej dzisiejszej dygresji z teraźniejszości chciałam napisać, upewniwszy się najpierw, że prof. Buchowski nie ma nic przeciwko temu.

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Parafia Wszystkich Świętych w Raczkowie

Z cytowanego listu można się domyślać, że latem 1928 roku ksiądz Kaing-Ba opuszczał Bydgoszcz w niejakim pośpiechu, może nawet było to coś w rodzaju ucieczki. Czy zdołał tam jeszcze wrócić, tego nie wiem, w każdym razie w tym momencie urywa się bydgoski epizod jego biografii. W obliczu skandalu wywołanego romansem z Helą władze kościelne wszakże zadziałały szybko i sprawnie - już w październiku kłopotliwy kapłan znalazł się w Raczkowie niedaleko Skoków jako administrator parafii Wszystkich Świętych, gdzie proboszczem był ksiądz Fengler (imienia jeszcze nie ustaliłam).
Dzięki kwerendzie, jaką w gnieźnieńskim Archiwum Archidiecezjalnym przeprowadził dla mnie pewien młody historyk (a którą w najbliższym czasie zamierzam kontynuować), wiem, że już 30 października 1928 roku ksiądz Kaing-Ba udzielił tam pierwszego chrztu. Od 1 stycznia 1929 roku przejął od proboszcza Fenglera "opiekę duchowną" w nieodległym Zakładzie Wychowawczym w Antoniewie (dziś Młodzieżowy Ośrodek Wychowawczy im. Janusza Korczaka). 
7 kwietnia 1930 roku ksiądz Kaing-Ba ochrzcił swojego syna Zbigniewa, urodzonego w Raczkowie 4 dni wcześniej (3.04). Rodzicami chrzestnymi byli Anastazja Kraskowska i mieszkaniec Raczkowa Włodzimierz Skrzyński.
W latach 80. mój Ojciec wybrał się do Raczkowa odwiedzić swojego ojca chrzestnego i wrócił z tej wizyty dość zadowolony, choć małomówny. Nie poprosiłam go wtedy, żeby mnie ze sobą zabrał - jakoś nie przyszło mi to do głowy. Sam z siebie rzadko poruszał kwestię swego pochodzenia, a ja tę jego powściągliwość szanowałam. Wobec osób trzecich mówił o Kaingbie jako o swoim stryju, a do niego zwracał się per "ty". Ja Dziadka nazywałam wujkiem.

Raczkowo to mała wieś z pięknym drewnianym kościółkiem z XV wieku...




















...i okazałym domem parafialnym. Przyjemnie jest wybrać się tam z Poznania na krótką wycieczkę. Odbyłam takich wycieczek parę i zawsze przy tym myślę o Heli - ile czasu tam spędziła, kto pomagał jej przy porodzie, co się działo w następnych tygodniach? W każdym razie pod koniec kwietnia Anastazja, Klara i Helena z nieślubnym synem Zbigniewem są już zameldowane w Poznaniu na ulicy Świerczewskiej (Dębiec); Truda z mężem niebawem zamieszka w pobliżu. W tym mieszkaniu (jeden duży pokój z kuchnią i wychodkiem na klatce schodowej) będę jako dziecko częstym gościem.

niedziela, 17 stycznia 2016

List: pytania i domysły

List Józefa Kaing-By do Najczcigodniejszego Wizytatora dotyczy skandalu spowodowanego ujawnieniem romansu, lecz nic nie jest w nim wypowiedziane wprost. Hela występuje tu jako bezpłciowa "zainteresowana osoba", "człowiek, któremu krzywdę się wyrządziło"; mowa jest o jakimś "kroku stanowczym", na który z wielkim trudem nadawca się zdecydował, i że mu przykro, bo nie może Najczcigodniejszemu Księdzu "przesłać wiadomości pomyślnej". Czytelnik niezorientowany w chronologii wydarzeń mógłby wręcz pomyśleć, iż oto młody kapłan wobec perspektywy narodzin jego nieślubnego dziecka postanawia zrzucić sutannę i zostać oficjalnym mężem oraz ojcem. Ale Zbyszek, jego syn, przyjdzie na świat dopiero za 20 miesięcy!
Imiennie występuje w tym liście jeszcze ks. Antoni Mazurkiewicz - pierwszy proboszcz parafii Wincentego a Paulo w Bydgoszczy i bezpośredni przełożony Kaing-By, oraz ks. Kryska, o którym nie zdobyłam jak dotąd żadnych informacji. "Wujostwo" to być może Solscy, bo adresat listu znajduje się w Krakowie, więc zawarte w ostatnim zdaniu przeprosiny za "dezercję i zdradę" kierowane są chyba do osób stamtąd. Jako adres kontaktowy u spodu listu widnieje "Konin, Jakób Ghika, dla XJKaing-By", a dawniejszego opiekuna Dziadka dotyczy ponadto takie zdanie: "W Bydgoszczy jeszcze nie byłem, gdyż stosunek mój Dobrodziej jest bardzo chory i opuszczony". Wynika z niego, iż 3 sierpnia 1928 roku Kaing-Ba pisze ów list, będąc w Koninie, u Ghiki właśnie. 
Jakub Ghika - jak już wspominałam - zmarł w Koninie 4 września 1928 roku, a więc zaledwie miesiąc później. Dlatego właśnie sądzę, że Kaing-Ba był obecny przy jego śmierci, a może nawet udzielił mu ostatniego namaszczenia.



piątek, 15 stycznia 2016

List księdza Kaing-by do Wizytatora

We wrześniu 1928 roku ksiądz Kaing-ba wystąpił ze Zgromadzenia Misjonarzy św. Wincentego a Paulo.
Dokument, który to potwierdza, datowany jest na 4 września i wydany został w Paryżu - głównej siedzibie Misji od czasu jej założenia w XVII w. (dziś dom generalny Zgromadzenia znajduje się w Rzymie). Jego zwięzła treść w tłumaczeniu (z grubsza) na język polski brzmi następująco:
Zwolnienie od ślubów 
Franciscus Verdier
GENERAŁ ZGROMADZENIA MISJONARZY
Drogiemu Naszemu w Chrystusie 
Józefowi Kaing-Ba 
pozdrowienie w Panu
Po dokładnym rozważeniu i konsultacjach naszych Asystentów postanawiamy udzielić Tobie dyspensy na mocy bulli papieża Aleksandra VI "Ex commissa nobis" i postanawiamy zwolnić Ciebie od ślubu zakonnego Naszego Zgromadzenia.

Odejście ze Zgromadzenia nie oznaczało wszakże porzucenia kapłaństwa - jak już wcześniej pisałam, Józef Kaingba do końca życia pozostał księdzem. 
Decyzja ta była bezpośrednim skutkiem ujawnienia romansu Józefa z Helą Kraskowską. W krakowskim archiwum Zgromadzenia zachował się list napisany przez mojego Dziadka do wizytatora misjonarzy, opatrzony datą 3 VIII 1928 i adnotacją "w podróży", dotyczący tych właśnie wydarzeń. Nie jestem jeszcze gotowa, by przytaczać go w całości, choć pewnie kiedyś to uczynię, tu zatem zacytuję tylko kilka zdań, zachowując ich ortografię i interpunkcję. Jego treść, styl i retoryka dowodzą, że powstawał w wysokiej temperaturze emocjonalnej. W moim odczuciu świadczy także na korzyść Dziadka, choć składanych przełożonemu solennych przyrzeczeń nie udało mu się w końcu dotrzymać. Oto więc wybrane fragmenty tego listu, który czytałam z wielkim wzruszeniem, siedząc samotnie w bibliotece na Stradomiu:
Najczcigodniejszy Księże Wizytatorze
Jeżeli mam prawdę powiedzieć, to jest mi bardzo przykro, że mogłem wyrządzić taką krzywdę, ale Bóg mi świadkiem, że w tym wypadku nie o mnie się rozchodzi, ale o człowieka któremu krzywdę się wyrządziło. - Są ludzie, którzy z takich wypadków nic sobie nie robią, rzucają całą sprawę na pastwę losu. - Tymczasem ja osobiście jestem innego przekonania t. zn. jeżeli ktoś jest przyczyną cierpień mało ale utraty wszystkiego tego co ten człowiek posiadał najdroższego w świecie, tj. cnotę i wiarę - powinien nie tylko z nim razem cierpieć, lecz postarać się zarazem, by to cierpienie danej osobie zmniejszyć. [...] Bardzo mi jest przykro, że nie mogę Księdzu Wizytatorowi przesłać wiadomości pomyślnej. - Tylko jedno mogę dać jako przyrzeczenie, że szaty kapłańskiej już więcej nie splamię. Będę żył i pracował li tylko na to, by mój upadek naprawić i by ludzie, a szczególnie zainteresowana osoba nie skarżyła się, żem ją rzucił na pastwę losu. [...] Śmiem jeszcze o jedno prosić, tzn żeby Bydgoszcz dostała następcę na moje miejsce. - Żal mi tej Bydgoszczy i tego dzieła, na które patrzyłem przez trzy lata, los mi nie pozwolił się doczekać chwili pełnej pracy i ruchu. [...] - Gdzie i do jakiej diecezji się udam to narazie nie wiem prawdopodobnie będę starał się pozostać w Poznańskiem. [...] - Przepraszam jeszcze raz Najczcigodniejszego Księdza Superiora i Wujostwa Ks. Kryskę i całe Zgromadzenie za dezercję i zdradę.
Pozostaję pokornym sługą
X. J. Kaing-Ba





środa, 13 stycznia 2016

Hela


W tym blogu nie będę się rozpisywać o Heli - przyjdzie na to stosowny czas. Ale przynajmniej jeden post chcę tu w całości jej poświęcić. Lubiła fotografować i być fotografowana. Dzięki temu w domowym archiwum mam mnóstwo zdjęć z dawnych lat, więc mogę teraz przyglądać się (przez lupę) szczegółom jej rysów, wyrazowi twarzy, ubraniom i przebraniom, które nosiła z wielkim wdziękiem. Bo lubiła się przebierać, stylizować - jak się dziś mówi - po męsku, na ludowo, egzotycznie. Z jej wizerunków dałoby się ułożyć album międzywojennej mody; może zresztą to zrobię? Jakim cudem potrafiła się tak stroić, skoro  w rodzinie wdowy Anastazji raczej się nie przelewało? Wiele zawdzięczała własnym talentom krawiecko-dziewiarskim, wyczarowywała coś z niczego również dla mnie; kiedyś przerobiła starą zasłonę na kostiumy wróżek, bo były potrzebne do mojej zabawy z koleżankami. Na zdjęciu, które tu zamieszczam, widać dzieła jej hafciarskiej sztuki - tę okrągłą poduszkę, na której się opiera, mam jeszcze w pamięci. 
Zanim poszłam do szkoły, spędzałam z nią mnóstwo czasu. Rodzice chętnie powierzali mnie jej i ciotki Klary opiece, była mi najlepszą przyjaciółką - zabawną, pogodną, cierpliwą i bez reszty skupioną na mojej dziecięcej osobie. Doświadczenie macierzyństwa w jej przypadku było problematyczne nie tylko dlatego, że miała nieślubnego synka. Także dlatego, że we wczesnym okresie jego życia często wyjeżdżała za granicę (do Wiżnicy), a w domu była mu raczej starszą siostrą niż matką. Gdy miałam 4 lata, dzięki niej zaczęłam samodzielnie czytać, nauczyła mnie tańczyć charlestona i twista, grać w remika i kariokę. Z haftowaniem, szydełkowaniem i robieniem na drutach było nieco gorzej, choć podstawy tych ręcznych robótek posiadłam i w latach studenckich bardzo mi się to przydało.
Umarła, gdy była o pięć lat młodsza niż ja teraz. Gdy widywano nas razem, na ogół była brana za moją matkę i bardzo ją to cieszyło. Nigdy nie związała się z żadnym innym mężczyzną oprócz Dziadka, choć miewała adoratorów poważnie zainteresowanych małżeństwem. Z ciotką Klarą - nieładną, otyłą i charakterologicznie dość trudną - stanowiły zgrany tandem: jedna prowadziła dom, druga nań zarabiała. I choć po wojnie jej relacja z Józefem Kaingbą była już zupełnie innej natury niż w latach 30., to przecież do końca pozostali sobie bliscy.

wtorek, 12 stycznia 2016

Chór Szarotka

Jeszcze do niedawna byłam przekonana, że Hela i Józef poznali się w chórze, najpewniej kościelnym. Przyczyną było to zdjęcie:
Nietrudno na nim rozpoznać młodego księdza Kaingbę, a dziewczyna siedząca na trawie z prawej strony zdjęcia to Hela Kraskowska.  Jest tu też prababcia Anastazja - stoi w pierwszym rzędzie, czwarta od prawej, ubrana w ciemną suknię z guziczkami. To pierwsza z posiadanych przeze mnie fotografii, na których są i Dziadek, i Babcia - jest ich niewiele, co zrozumiałe. Po tym, jak wydał się ich romans, raczej unikali wspólnego pozowania.
Zdjęcie nie jest datowane, a w albumie, z którego pochodzi, widniał podpis "Bydgoszcz, J.M.P, Szarotka (chór)". Nie wiem, co znaczy skrót J.M.P., będę próbowała tego dociec. Oboje - Hela i Józef - wyglądają na nim bardzo młodo. Myślę, że może pochodzić z 1926-27 roku. Czy już wtedy łączyło ich coś intymnego? Nawet jeżeli jeszcze nie, to za chwilę połączy.
Nie znalazłam informacji o żadnym Chórze Szarotka działającym w tym czasie w Bydgoszczy, ale przy okazji zorientowałam się, jak ważną rolę odgrywał amatorski ruch chóralistyczny w II RP. Nazwa  Szarotka (niem. Edelweiss) do dziś jest popularna wśród chórów europejskich. Chór o takiej nazwie (a właściwie Towarzystwo Śpiewu i Muzyki Szarotka) istniał w Inowrocławiu, może więc zdjęcie zrobiono z okazji jego sąsiedzkiej wizyty w Bydgoszczy, a Anastazja, Hela i Józef wcale do niego nie należeli? Z drugiej strony - rodzinny klan Dudzików był bardzo umuzykalniony, każdy tam grał na jakimś instrumencie, moja Babcia była osobą rozśpiewaną i nie mogła przeboleć, że ja - jej jedyna i ukochana wnuczka - niemiłosiernie fałszuję.
Faktyczne okoliczności spotkania Heleny i Józefa były chyba jednak bardziej przyziemne. W świetle pewnych materiałów, które znalazłam w Archiwum Misjonarzy, wydaje się, że Anastazja podjęła pracę jako gospodyni księdza Kaingby i w ten sposób zaczęła się ta znajomość.

niedziela, 10 stycznia 2016

Dom kobiet


August Kraskowski miał w Bydgoszczy warsztat szewski. Poślubił Anastazję Dudzik - jedną z dziesięciorga rodzeństwa (pięciu braci i pięć sióstr) i urodziły im się trzy córki: Klara w roku 1905, Helena w 1908 i Gertruda, zwana Trudą, w 1910. Po czym na początku wojny światowej został zmobilizowany i natychmiast zginął na froncie wschodnim 26 VIII 1914 r. W ich domu mówiło się i po polsku, i po niemiecku. Po jego śmierci Anastazja sama wychowywała córki, a potem także mego Ojca, który do 10 roku życia uważał ją za swoją matkę, a Klarę, Helę i Trudę za starsze siostry. Z czego utrzymywała się ta nietypowa rodzina? Może była jakaś renta po Auguście? Tylko Klara zdobyła zawód i została księgową, a jej zarobki od pewnego momentu stanowiły materialną podstawę ich bytu. Wiem, że Dziadek trochę wspierał je finansowo w latach 30., a Hela dorabiała haftowaniem. 
Anastazja zmarła z powodu skrętu jelit w maju 1942 roku. Klara została bezdzietną starą panną, Hela miała nieślubnego syna z księdzem, Truda jako jedyna wyszła za mąż i urodziła syna Jerzego. Jej męża ponoć w czasie wojny wywieziono na roboty do Niemiec, a ona sama zmarła młodo w 1948 roku na chorobę płuc. Po śmierci Anastazji i usamodzielnieniu się mojego Ojca Klara i Hela mieszkały razem do roku 1965, kiedy to Babcia zmarła nagle na zawał serca. Miała wtedy 57 lat, a ja 11; bardzo przeżywałam jej stratę i nie mogę odżałować, że nigdy nie dane mi było porozmawiać z nią o jej życiu. Klara dożyła starości i zmarła w roku 1989, rok po Józefie Kaingbie. Takie to były babskie losy w rodzinie Kraskowskich. Mój Ojciec dorastał więc pod opieką czterech uwielbiających go kobiet - nic dziwnego, że został ginekologiem.

sobota, 9 stycznia 2016

Misjonarze w Bydgoszczy

Aby wyjaśnić, skąd ks. Kaingba wziął się w Bydgoszczy, sięgam ponownie do monografii ks. Umińskiego:
W roku 1924 księża misjonarze pojawili się w Bydgoszczy. [...] Po I wojnie światowej w Bydgoszczy było stosunkowo dużo Niemców. Chociaż w następnych latach większość Niemców opuściła miasto, jednak pozostali mieli do swojej dyspozycji kościoły, które posiadali jeszcze w czasach zaboru pruskiego. Polacy zaś praktycznie mieli do dyspozycji tylko dwa kościoły katolickie: parafialny pw. św. Marcina i Mikołaja (farę) i kościół pw. Świętej Trójcy. Dlatego sprawą bardzo ważną było wybudowanie nowych kościołów. [...] Nowy kościół budowany przez Zgromadzenie Misji miał stać się pomnikiem wdzięczności dla Opatrzności Bożej za powrót Pomorza do Polski oraz widzialną pamiątką z przeżywanego jubileuszu trzechsetlecia istnienia w Kościele Zgromadzenia Misji (s. 76).
Wzorowana na rzymskim Panteonie Bazylika św. Wincentego a Paulo jest największym kościołem w Bydgoszczy i jednym z największych w Polsce. Obok zamieszczam fotografie z okresu jej budowy (1927 r.) zachowane w pamiątkach po moim Dziadku - tak wygląda cała karta albumu z jego odręcznym pismem. Większość zdjęć, które się w nim znajdują, pochodzi już z lat późniejszych, z okresu wiżnickiego (lata 30.), i sam Kaingba prawie nigdzie na nich nie jest widoczny. Za to niemal na wszystkich jest Hela Kraskowska, śliczna i elegancka, uwieczniona w sytuacjach wakacyjno-towarzyskich w sielskiej scenerii Bukowiny, nad rzeką Czeremoszą, czasem przebrana w strój huculski. Nie mogę się doczekać, kiedy ta narracja wreszcie mnie do niej doprowadzi, choć postanowiłam sobie, że w blogu poświęcę jej tylko tyle uwagi, ile wymagać będzie ukazanie jej relacji z Dziadkiem. Na jej pełniejszy portret przyjdzie czas, gdy zabiorę się za pisanie książki. Tymczasem Hela dorasta sobie spokojnie w "domu kobiet", jakim była jej najbliższa rodzina: matka Anastazja - wdowa po mistrzu szewskim Auguście Kraskowskim, który zginął jako żołnierz niemiecki w Prusach Wschodnich na samym początku Wielkiej Wojny, oraz dwie siostry - starsza Klara i młodsza Gertruda. 
Budowę bydgoskiej świątyni rozpoczęto w marcu 1924 roku. Wmurowania kamienia węgielnego dokonał biskup gnieźnieński Antoni Laubitz 27 września 1925 r., a krótko potem, 15 października, misjonarze rozpoczęli działalność duszpasterską w nowo powstałej parafii Wincentego a Paulo. Informacje te czerpię z I tomu trzytomowej monografii Misjonarze św. Wincentego a Paulo w Polsce (1651-2001) pod redakcją Stanisława Rosponda CM (Kraków 2001). Czytam m.in.: 
Pierwszym proboszczem i superiorem został mianowany ks. Antoni Mazurkiewicz. Do pomocy przydzielono mu dwóch księży: Jana Wiślińskiego i Józefa Kaing-Ba (s. 299). 
Z książki adresowej miasta Bydgoszcz z roku 1926 dowiaduję się jeszcze, że ks. Józef Kaing-Ba CM został prezesem Stowarzyszenia "Dzieci Marii" w Bielawach (dawniej podbydgoska osada, od 1920 w granicach miasta), a także moderatorem Stowarzyszenia Młodzieży Katolickiej bł. Gabriela Perboyra. W Bielawach (niem. Bleichfelde) mieszkała wdowa Anastazja z córkami.

piątek, 8 stycznia 2016

W Archiwum Zgromadzenia Księży Misjonarzy

Gdy w czerwcu 2014 roku, uzgodniwszy wcześniej termin kwerendy, odwiedziłam Archiwum Zgromadzenia Księży Misjonarzy na ulicy Stradomskiej 4 w Krakowie, czekała tam na mnie teczka z aktami personalnymi księdza Józefa Kaingby, a w niej:
  • kwestionariusz przystąpienia do Zgromadzenia
  • świadectwo chrztu
  • Testimonium Copulationis z Heleną Kraskowską
  • wycinek z artykułem ze "Słowa Powszechnego" z roku 1971
  • świadectwo szkolne z roku 1916, klasa IV (zachowanie - dobry; religia - bdb; j. polski, łacina, j. niemiecki, matematyka, fizyka i chemia - oceny dostateczne; historia, geografia, rysunek odręczny - oceny dobre; j. ruski, historia naturalna, propedeutyka filozofii, kaligrafia - brak oceny; wynik ogólny - "Do klasy następnej nie uzdolniony")
  • korespondencja
  • zdjęcie mojej Babci z synkiem, czyli moim Ojcem, w mundurku harcerskim
  • zdjęcie księdza Kaingby w otoczeniu dużej gromady dzieci przystępujących do I Komunii św., zapewne w Siemianicach

Oczywiście najbardziej byłam ciekawa owego Testimonium, przypuszczałam bowiem - niesłusznie, jak się miało okazać - że może się ono odnosić do aktu poczęcia mego Ojca, ale o tym dokumencie napiszę w stosownej chwili. 
W korespondencji znalazło się parę listów rzucających światło na wydarzenia z lat 1928-1930, tzn. romans ks. Kaingby i narodziny Jego syna - do nich dojdziemy już niebawem. Był tam również list napisany odręcznie na zwykłej kartce kratkowanego papieru, którego treść tu przytaczam:
"Najprzewielebniejszy Ks. Wizytatorze,
Śmiem zwrócić się z prośbą o łaskawe zezwolenie ks. Józefowi Kaing-Ba przyjechać na kilka dni do Krzemieńca, gdyż tu w Krzemieńcu są zgromadzeni ludzie którzy go od małego znają i razem z nim przebywali w Kamieńcu Podolskim i uważają ks. Józefa członkiem swojej rodziny. Byłem też umyślnie wydelegowany do Krakowa ażeby osobiście prosić o ks. Kaing-Ba Ks. Wizytatora, lecz trafiłem nieszczęśliwie, gdyż Najprzew. Ks. Wizytatora nie zastałem w Krakowie proszę więc bardzo Ks. Wizytatora o uwzględnienie mojej prośby i wszystkich tych, którzy tu w Krzemieńcu oczekują ks. Józefa Kaing-By, prośbę swoją popieram jeszcze tem, że w krótkim czasie będę przeniesiony za granicę Państwa do jednego z konsulatów i wtedy nie możliwym będzie zobaczyć się więcej z ks. Kaing-Bą gdyż i on po niejakim czasie prawdopodobnie wyjedzie z Kraju na misję.
Ufam iż Najprzew. Ks. Wizytator wysłucha mojej prośby i zezwoli ks. Kaing-Ba na przyjazd do Krzemieńca.
Pozostaję z szacunkiem
[tu trudny do odcyfrowania podpis, chyba Fr. Groński - EK]
Krzemieniec 30/VII [19]24"

List ten jest potwierdzeniem owego tropu krzemienieckiego, przy którym upiera się Teresa Likon. Krzemieniec, w odróżnieniu od Kamieńca Podolskiego, pozostał po 1921 roku w granicach II Rzeczpospolitej i pewnie część uchodźców kamienieckich tam właśnie zamieszkała. Wśród nich ludzie, którym los azjatyckiego chłopca nie był obojętny, przypuszczalnie również rodzina Antoniego Likona. Taką przynajmniej hipotezę stworzyłam sobie na użytek własny.
Nic nie wskazuje na to, iżby świeżo wyświęcony kapłan pojechał w odwiedziny do Krzemieńca. Zamiast tego Zgromadzenie skierowało go do Bydgoszczy. Dlaczego właśnie tam - o tym w następnym wpisie.

czwartek, 7 stycznia 2016

Święcenia

ADAM STEFAN SAPIEHA
z łaski Bożej i postanowienia Stolicy Apostolskiej
ARCYBISKUP KRAKOWSKI

"Wszyscy razem i każdy z nas osobno tu zebrani to pismo rękoma naszymi podpisane i w pieczęć zaopatrzone podajemy do wiadomości i czytania:
My, podczas uroczystej Mszy św. do Ducha św. odprawionej w kościele tytularnym św. Pawła Apostoła w Krakowie-Stradomiu roku 1924 dnia 22 miesiąca lipca, to znaczy w niedzielę w czasie oktawy Najświętszego Ciała Chrystusa, zgodnie z ustanowionym przez Kościół Rzymski rytem na podstawie egzaminu wymaganego, przyjmujemy drogiego nam w Chrystusie J. Kaing-Ba, urodzonego 16. 2. 1900 [mylnie podany miesiąc - EK], do Zgromadzenia św. Wincentego a Paulo jako prezbytera zgodnie z rytem i porządkiem, co przez nas zostaje poświadczone".

Za dwa lata Józef Kaing-Ba spotka Helenę Kraskowską i jego żywot znów zmieni bieg. Ale nie tak bardzo, jak by mógł, gdyż stanu duchownego młody ksiądz nigdy nie porzuci.

środa, 6 stycznia 2016

Ludwik Solski

Świadectwo dojrzałości z oceną dostateczną. Na dyplomie ukończenia studiów teologicznych - pięć ocen dostatecznych (m.in. z podstaw teologii, z prawa kanonicznego, z historii filozofii), dziesięć czwórek (m.in. z języka hebrajskiego, z patrologii, z homiletyki, z archeologii biblijnej) i tylko dwie oceny bardzo dobre - z wprowadzeń do Starego i do Nowego Testamentu. Józef Kaingba uczniem i studentem był przeciętnym, bo niespecjalnie przykładał się do nauki. Ja pamiętam jego bystrą inteligencję, poczucie humoru i pogodę ducha. Na pewno nie miał charakteru prymusa i bywał niesforny. W dzieciństwie - sama parokroć słyszałam to z jego ust - "mocno łobuzował", czemu trudno się dziwić. Znienacka wyrwany z rodzinnego domu i otoczenia, przeniesiony w inny świat, inny język, klimat, obyczajowość, musiał odczuwać ogromny stres adaptacyjny i dezorientację, pewnie też bezradność, lęk, agresję. Nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić, nie mam też najmniejszego pojęcia, jak upływało mu życie pod opieką misjonarzy. Jak w ogóle wyglądała codzienność chłopców i młodych mężczyzn szykujących się do wstąpienia w stan duchowny? Jak spędzali czas wolny od nauki i modlitwy? Czy mogli swobodnie poruszać się poza murami szkoły i internatu?
W skąpych wiadomościach o Dziadku przekazywanych mi przez mojego Ojca pojawiał się wątek związany z osobą wybitnego aktora Ludwika Solskiego (1855-1954), który ponoć w czasach krakowskich obdarzał Józefa Kaingbę szczególnym zainteresowaniem i do końca swego życia utrzymywał z nim kontakt (na zdjęciu Solski w roli Mickiewicza w sztuce Wyspiańskiego Legion; źródło: Wikipedia).
Podobno Dziadek przechowywał listy od Solskiego - niestety nie wiem, co się z nimi stało, choć nie tracę nadziei, że kiedyś wpadnę na ich trop. Udokumentowana została natomiast wizyta, jaką na rok przed śmiercią (1953) blisko stuletni już aktor złożył w Morawinie, ówczesnej parafii księdza Kaingby. Intensywną wymianę zdań na ten temat znalazłam na forum Bobrowniki nad Prosną 
- a jej uczestnicy zamieścili również kilka zdjęć Dziadka z tego okresu, które znaleźli w swoich domowych archiwach. Oczywiście nikt z nich nigdy nie słyszał o nieślubnym synu egzotycznego proboszcza. Forum wygasło w roku 2008 i nie mogę nawet się na nim zarejestrować, żeby umieścić informację o tym blogu. Jeden z postów odsyła do tekstu Władysława Grafa z "Zeszytów Ostrzeszowskich" 1992 nr 13, w którym można przeczytać, co następuje:
"Proboszcz w Morawinie, ks. Józef Kaingba (Koreańczyk). Jako mały chłopczyk został zabrany przez Rosjan w czasie wojny rosyjsko-japońskiej w latach 1904-1905, traktowany jako dziecko pułku. W czasie klęski bolszewików pod Warszawą 16 sierpnia 1920 roku pozostawiony przez żołnierzy rosyjskich, został przygarnięty przez rodzinę Sosnowskich (Solskich), która zajęła się jego wychowaniem i kształceniem. Ukończył w Polsce Seminarium Duchowne i został księdzem. W okresie po drugiej wojnie światowej przy pomocy p. Śmigielskich, przyjaciół domu Solskich, osiadł w Morawinie, obejmując w tej miejscowości probostwo. Ksiądz Kaingba uważał Ludwika Solskiego jako przybranego swego ojca i opiekuna, stąd pobyt mistrza w Morawinie".
Na załączonym zdjęciu na werandzie plebanii w Morawinie siedzą od lewej: Franciszek i Wanda Szeligowie (blisko zaprzyjaźnieni z moim Dziadkiem), Ludwik Solski i jego żona Anna (Aneta, z domu Pieczyńska). Zdjęcie otrzymałam od pani Zofii Chwiałkowskiej, córki państwa Szeligów.




Jeszcze jeden przybrany ojciec i jeszcze jeden cud, tym razem ten nad Wisłą. To między innymi takie fantazje i spekulacje na temat mojego Dziadka sprawiły, że prowadzę teraz ten blog. Chcę w miarę możliwości sprostować te legendy. A poza tym - może trafi nań ktoś, kto zdoła uzupełnić luki w mojej wiedzy o nim?


wtorek, 5 stycznia 2016

U misjonarzy św. Wincentego a Paulo w Krakowie

"Zgromadzenie Księży Misjonarzy zostało założone przez św. Wincentego a Paulo w 1625 roku we Francji. Jeszcze za życia założyciela w roku 1651, na życzenie królowej Marii Ludwiki Gonzagi [żona króla Władysława IV, a następnie króla Jana Kazimierza - EK], przybyła do Polski pierwsza grupa misjonarzy. [...] W 1677 roku misjonarze osiedlili się w Chełmnie, a w 1682 roku w Krakowie [...]. Bezpośrednio przed I rozbiorem Polski w 1772 roku [polską - EK] Prowincję  tworzyło 30 domów i 252 misjonarzy [...]" - czytam w monografii ks. Wacława Umińskiego Polska prowincja Zgromadzenia Księży Misjonarzy w latach 1918-1939 (Kraków 2009, s. 29-31). 
Książkę tę podarował mi ksiądz Tomasz - dyrektor Archiwum Zgromadzenia Księży Misjonarzy w Krakowie - i jest ona moim głównym źródłem wiedzy o misjonarzach, którzy jako następni, po Bilajewiczu, Ghice i ks. Mańkowskim, zajęli się losem mojego Dziadka (na zdjęciu fasada krakowskiego kościoła pw. Nawrócenia św. Pawła na ulicy Stradomskiej, źródło www.panoramio.com). Dowiaduję się z niej dalej, że w czasach rozbiorów większość placówek misjonarskich uległa kasacie, a Kraków stał się główną siedzibą polskiej Prowincji św. Wincentego a Paulo. Misjonarze zajmowali się ewangelizacją ubogich, opieką nad sierotami wojennymi (stąd może pomysł umieszczenia u nich małego Azjaty), a od początku XX w. prowadzili również duszpasterstwo wśród Polonii w Brazylii i w Stanach Zjednoczonych. Nic więc dziwnego, że młody ksiądz Kaing-ba snuł plany o wyjeździe do Ameryki Południowej. Tymczasem jednak podjął naukę najpierw w filii gimnazjum św. Jacka w Krakowie, a następnie w gimnazjum Księży Misjonarzy. W dniu 11 czerwca 1921 roku uznano go "dojrzałym z postępem dostatecznym do studjów na Uniwersytecie"...
W alfabetycznym "Spisie księży misjonarzy pracujących w Polsce i za granicą w latach 1918-1939" (Umiński, op. cit.), liczącym 448 nazwisk, Kaing-ba figuruje na s. 278; jako dzień powołania podano 27 IX 1917, data ślubów to 27 XI 1919, a data święceń - 22 VII 1924.
Dyplom ukończenia przez Kaing-bę studiów w Instytucie Teologicznym opatrzony jest datą die 23 mensis Octobris 1924.

niedziela, 3 stycznia 2016

Sensacyjny chrzest na krakowskim Kleparzu

Ksiądz Piotr Mańkowski (1866-1933)- najpierw proboszcz w Kamieńcu Podolskim, a potem biskup diecezji kamienieckiej - pochodził ze znanego rodu wielkopolskiego, pieczętującego się herbem Zaremba. Jego prapradziad, Jan Mańkowski, żyjący w w. XVIII, "służył wojskowo na Rusi i tu się na stałe osiedlił" (P. Mańkowski, Pamiętniki..., s. 2). O sytuacji Kościoła katolickiego pod zaborem rosyjskim w wieku XIX biskup pisał w swoich pamiętnikach: "[...] uporawszy się bez większych trudności na kresach naszych z obrządkiem wschodnim - unickim, wziął się rząd carski z kolei do kasowania kościołów łacińskich, klasztorów, a nawet kilku diecezji (kamienieckiej, mińskiej i janowskiej). Że zarządzenia te były zgoła niekanoniczne i że Stolica Apostolska zgodzić się na takie postępowanie rządu nie chciała i nie mogła, to mu było obojętne" (s. 104; na zdjęciu katedra św. Piotra i Pawła w Kamieńcu; źródło: Wikipedia).
W kwietniu 1905 roku, a więc wtedy - lub krótko przed tym - gdy mały Azjata trafił do Kamieńca, car Mikołaj II wydał tzw. ukaz tolerancyjny, na mocy którego odstępstwo od prawosławia nie miało być ścigane prawem. Dzięki temu do Kościoła katolickiego zaczęli tłumnie przystępować unici, a misja pozyskiwania nowych wyznawców stała się priorytetem dla tamtejszych duchownych. Przypuszczam, iż miało to wpływ na dalsze losy mojego Dziadka o tyle, że w takiej atmosferze "pogański" chłopiec aż się prosił, by go ochrzcić i przyjąć na łono Kościoła. Proboszcz Mańkowski w latach 1902-1911 wielokrotnie wyjeżdżał do Krakowa (co odnotował w pamiętnikach) i być może przy okazji jednego z takich wyjazdów, pod koniec 1909 lub na początku 1910 roku, zabrał ze sobą podopiecznego Jakuba Ghiki, by go umieścić u księży misjonarzy św. Wincentego a Paulo na krakowskim Stradomiu. W każdym razie już 16 stycznia 1910 r. w kościele na Kleparzu odbył się chrzest chłopca, połączony z jego przystąpieniem do I Komunii św. Nadano mu imiona Józef Alojzy, rodzicami chrzestnymi byli Bronisława Miśkiewicz - właścicielka ziemska oraz Iwo Odrowąż-Pieniążek - profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zdarzenie to zostało obszernie opisane "Roczniku Obydwóch Zgromadzeń św. Wincentego a Paulo" 1910 (XVI) nr 2, s. 136-137 - kolejne moje cyfrowe znalezisko!
Tu zamieszczam tylko początkowe fragmenty relacji. Warto przeczytać całość.
 
[wiek dziecka błędnie zawyżono - EK]
W ten sposób Józef Kaingba rozpoczął swój czternastoletni pobyt w Zgromadzeniu Misjonarzy św. Wincentego a Paulo w Krakowie na ulicy Stradomskiej. A ja trafiłam tam w poszukiwaniu jego śladów ponad sto lat później.


piątek, 1 stycznia 2016

Jakub Ghika

O ile Rosjanin Bilajewicz pozostanie już dla mnie na zawsze postacią mglistą i dwuznaczną – krzywdził Kaingbę czy też się nim opiekował? – to Jakub Ghika obrasta mi w coraz więcej danych biograficznych, choć nadal w jego wizerunku więcej luk niż miejsc wypełnionych. Szukając jego śladów, zwróciłam się jakiś rok temu mailowo o pomoc do Towarzystwa Przyjaciół Konina, gdyż w tym mieście spędził ostatnie lata swego życia i tam został pochowany. Odezwał się wówczas do mnie młody człowiek, Damian Kruczkowski, któremu zawdzięczam parę cennych informacji i którego bardzo zafascynowała historia mego Dziadka. 
Na stronie http://www.powazkikonina.org/maly-indeks-wielkich-ludzi/ghica-jakub-1854-1928 , administrowanej przez pana Piotra Pęcherskiego, można przeczytać m.in., iż Jakub Ghika był synem Anastazego i Julii, z domu Monastyrskiej. Matka była Polką, a ojciec wywodził się w prostej linii z książąt i hospodarów mołdawskich. Studia prawnicze odbył w Odessie, a "z powodu przynależności do Kółka Młodzieży Postępowej, ponadto jako członek rodziny książęcej Ghików znienawidzonej z punktu politycznego przez władze Rosji, w roku 1879 musiał usunąć się z Uniwersytetu i został wcielony do służby państwowej [...] w Kamieńcu Podolskim" (jako źródło informacji podano korespondencję z Włodzimierzem Kowalczykiewiczem, zasłużonym członkiem TPK).

Damian Kruczkowski dał mi kserokopię aktu zgonu Jakuba Ghiki z konińskich ksiąg parafialnych. Ghika zmarł 4 września 1928 roku i mam podstawy, by sądzić, iż w ostatnich chwilach życia był przy nim ksiądz Kaingba - jego podopieczny z czasów kamienieckich. Napiszę o tym w stosownym momencie. W dokumencie tym, a także w nekrologach, występuje również żona Ghiki, Pelagia, z domu Bilska. Poza tym wszakże nigdzie nie ma o niej żadnej wzmianki, ja zaś wiem od mojego Ojca, iż w latach 30., gdy był on już dość podrośniętym malcem, pojawiła się z wizytą w jego domu rodzinnym "księżna Gika", by go zobaczyć. I zostawiła po sobie prezent - ręcznie malowany japoński serwis do herbaty. Mam go nadal.
Innym skromnym źródłem wiadomości o Ghice są Pamiętniki arcybiskupa Piotra Mańkowskiego (opr. S. Górzyński, Wydawnictwo DiG, Poznań 2002), którego nazwisko padło w artykule o prymicjach Kaingby i w tekście z "Orędownika". Postaci tej poświęcę następny wpis, gdyż i on odegrał niebłahą rolę w pokierowaniu losami azjatyckiego chłopca. Tu przytoczę tylko fragment z jego wspomnień z lat 1902-1911, kiedy był w Kamieńcu zaledwie proboszczem. Pamiętniki obfitują w liczne szczegóły obrazujące życie na Kresach, miałam więc nadzieję, że znajdę w nich choćby jakąś drobną wzmiankę o Dziadku. Nie znalazłam. Natomiast o Ghice (którego imię mylnie podał jako Jan) ksiądz Mańkowski pisał tak: 
"Cudzoziemiec, choć Polakiem się czuł [...]. Z rodziny rumuńskiej, ożeniony z Polką, z imienia prawosławny, faktycznie sprzyjający katolicyzmowi, piastował posadę urzędnika w kancelarii gubernatora, a miał u siebie także przez pewien czas kwaterę dla uczniów gimnazjalnych. Później jednak zwinął ją, będąc narażonym na przykrości z powodu polskiej atmosfery i polskiego języka, którym się u niego w domu posługiwano. Pan Ghika był powszechnie lubiany i ceniony przez Polaków dla prawości charakteru, zacności i uczynności" (s. 173).
Do Konina musieli trafić państwo Ghika w latach wojny polsko-bolszewickiej, kiedy to Kamieniec najpierw dostał się w ręce petlurowców, a następnie znalazł się w obrębie radzieckiej Ukrainy. Wielu ówczesnych uchodźców z Kresów kierowało się właśnie do Wielkopolski.