Z Raczkowem związany jest ród Buchowskich, tamtejszych właścicieli ziemskich. Wywodzi się z niego mój uniwersytecki kolega, profesor Michał Buchowski (z Buchowic, herbu Sas), antropolog kultury. Z nim to spotykam się czasem w pociągu EuroCity na trasie Poznań-Rzepin-Poznań, gdyż obojgu nam zdarza się prowadzić zajęcia ze studentami w słubickim Collegium Polonicum. W drodze powrotnej, utrudzeni dydaktycznym wysiłkiem, zasiadamy niekiedy w wagonie Warsu i popijając piwo, gawędzimy o sprawach różnych.
I otóż razu pewnego zdarzyło się, że zaczęłam opowiadać Michałowi o moim Dziadku. Był to okres (mniej więcej półtora roku temu), kiedy po swoich sześćdziesiątych urodzinach doszłam do wniosku, że "kto, jeśli nie ja, kiedy, jeśli nie teraz" ma spisać historię Józefa Kaingby i Heleny Kraskowskiej, więc póki co próbowałam swych sił w narracji ustnej. Michał słuchał z uwagą, aż nagle rzekł: - Słuchaj, a czy ten twój dziadek nie był przypadkiem księdzem w Raczkowie?
Od słowa do słowa okazało się, że mój kolega z rodzinnych przekazów znał opowieść o księdzu Chińczyku z Raczkowa, który uwiódł służącą i miał z nią dziecko, skutkiem czego musiał opuścić parafię. Hela oczywiście żadną służącą nie była, choć - jak już wspominałam - jej matka Anastazja prawdopodobnie przez krótki czas pracowała jako gospodyni księdza Kaingby. Bardzo uradowani tą koincydencją postanowiliśmy z Michałem przy okazji wybrać się razem do Raczkowa (jego rodzina ma tam okazały grobowiec), ale na razie tego planu jeszcze nie zrealizowaliśmy.
I tyle tylko w tej dzisiejszej dygresji z teraźniejszości chciałam napisać, upewniwszy się najpierw, że prof. Buchowski nie ma nic przeciwko temu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz