środa, 6 stycznia 2016

Ludwik Solski

Świadectwo dojrzałości z oceną dostateczną. Na dyplomie ukończenia studiów teologicznych - pięć ocen dostatecznych (m.in. z podstaw teologii, z prawa kanonicznego, z historii filozofii), dziesięć czwórek (m.in. z języka hebrajskiego, z patrologii, z homiletyki, z archeologii biblijnej) i tylko dwie oceny bardzo dobre - z wprowadzeń do Starego i do Nowego Testamentu. Józef Kaingba uczniem i studentem był przeciętnym, bo niespecjalnie przykładał się do nauki. Ja pamiętam jego bystrą inteligencję, poczucie humoru i pogodę ducha. Na pewno nie miał charakteru prymusa i bywał niesforny. W dzieciństwie - sama parokroć słyszałam to z jego ust - "mocno łobuzował", czemu trudno się dziwić. Znienacka wyrwany z rodzinnego domu i otoczenia, przeniesiony w inny świat, inny język, klimat, obyczajowość, musiał odczuwać ogromny stres adaptacyjny i dezorientację, pewnie też bezradność, lęk, agresję. Nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić, nie mam też najmniejszego pojęcia, jak upływało mu życie pod opieką misjonarzy. Jak w ogóle wyglądała codzienność chłopców i młodych mężczyzn szykujących się do wstąpienia w stan duchowny? Jak spędzali czas wolny od nauki i modlitwy? Czy mogli swobodnie poruszać się poza murami szkoły i internatu?
W skąpych wiadomościach o Dziadku przekazywanych mi przez mojego Ojca pojawiał się wątek związany z osobą wybitnego aktora Ludwika Solskiego (1855-1954), który ponoć w czasach krakowskich obdarzał Józefa Kaingbę szczególnym zainteresowaniem i do końca swego życia utrzymywał z nim kontakt (na zdjęciu Solski w roli Mickiewicza w sztuce Wyspiańskiego Legion; źródło: Wikipedia).
Podobno Dziadek przechowywał listy od Solskiego - niestety nie wiem, co się z nimi stało, choć nie tracę nadziei, że kiedyś wpadnę na ich trop. Udokumentowana została natomiast wizyta, jaką na rok przed śmiercią (1953) blisko stuletni już aktor złożył w Morawinie, ówczesnej parafii księdza Kaingby. Intensywną wymianę zdań na ten temat znalazłam na forum Bobrowniki nad Prosną 
- a jej uczestnicy zamieścili również kilka zdjęć Dziadka z tego okresu, które znaleźli w swoich domowych archiwach. Oczywiście nikt z nich nigdy nie słyszał o nieślubnym synu egzotycznego proboszcza. Forum wygasło w roku 2008 i nie mogę nawet się na nim zarejestrować, żeby umieścić informację o tym blogu. Jeden z postów odsyła do tekstu Władysława Grafa z "Zeszytów Ostrzeszowskich" 1992 nr 13, w którym można przeczytać, co następuje:
"Proboszcz w Morawinie, ks. Józef Kaingba (Koreańczyk). Jako mały chłopczyk został zabrany przez Rosjan w czasie wojny rosyjsko-japońskiej w latach 1904-1905, traktowany jako dziecko pułku. W czasie klęski bolszewików pod Warszawą 16 sierpnia 1920 roku pozostawiony przez żołnierzy rosyjskich, został przygarnięty przez rodzinę Sosnowskich (Solskich), która zajęła się jego wychowaniem i kształceniem. Ukończył w Polsce Seminarium Duchowne i został księdzem. W okresie po drugiej wojnie światowej przy pomocy p. Śmigielskich, przyjaciół domu Solskich, osiadł w Morawinie, obejmując w tej miejscowości probostwo. Ksiądz Kaingba uważał Ludwika Solskiego jako przybranego swego ojca i opiekuna, stąd pobyt mistrza w Morawinie".
Na załączonym zdjęciu na werandzie plebanii w Morawinie siedzą od lewej: Franciszek i Wanda Szeligowie (blisko zaprzyjaźnieni z moim Dziadkiem), Ludwik Solski i jego żona Anna (Aneta, z domu Pieczyńska). Zdjęcie otrzymałam od pani Zofii Chwiałkowskiej, córki państwa Szeligów.




Jeszcze jeden przybrany ojciec i jeszcze jeden cud, tym razem ten nad Wisłą. To między innymi takie fantazje i spekulacje na temat mojego Dziadka sprawiły, że prowadzę teraz ten blog. Chcę w miarę możliwości sprostować te legendy. A poza tym - może trafi nań ktoś, kto zdoła uzupełnić luki w mojej wiedzy o nim?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz